GSB dzień 16. Trasa: Puławy Górne – Komańcza
GSB dzień 16. Trasa: Puławy Górne – Skibce – Tokarnia – Przybyszów – Wahalowski Wierch – Komańcza
Dobra suszarnia, to prawdziwe zbawienie. Już od kilkunastu dni nie mieliśmy tak suchych rzeczy. Dzięki temu nasze samopoczucie, które i tak jest bardzo dobre, staje się jeszcze lepsze. Wczorajszy odcinek był krótki, bo zaledwie 12 km, więc dzisiaj planujemy przejść dystans ok. 30 km i dotrzeć do Komańczy. Wszystko zależy od pogody i warunków na trasie, bo jak wiadomo w Beskidzie Niskim po opadach błota nie brakuje.
Spis treści
Puławy Górne
Poranne oporządzanie jak zawsze zajmuje dłuższą chwilę, ale świadomość, że na szlak ruszamy w całkowicie suchych rzeczach bardzo pozytywnie nastrajają do wędrówki. Zaczynamy kolejny dzień na GSB pozostawiając za sobą ciepły i przytulny kąt, jakim jest agroturystyka „Salamander”. Wychodząc na ulicę wkraczamy od razu na szlak.
Poranek jest mglisty i wilgotny, przez co trochę ospale stawiamy kroki. Po przejściu kilkuset metrów zauważamy stary cmentarz i zastanawiamy się, czy tam zajrzeć, bo wejście oddalone jest 100 m, a do tego ścieżkę porasta trawa do wysokości łydek, która jest mokra po wczorajszych opadach. Jednak chęć zrobienia kilku ujęć zwycięża i odwiedzamy dawny cmentarz łemkowski. Przy montażu filmu zobaczymy, czy warto było trochę zmoczyć wysuszone buty.
Wracamy na szlak i dalej podążamy wzdłuż pastwisk i łąk delikatnie nabierając wysokość. Dodatkowo stanowimy atrakcję okolicy, bo stałe bywalczynie tych przestrzeni spoglądają na nas zastanawiając się, co to za obcy ludzie łażą po ich terenie. Szkoda, że chmury zalegają nisko, bo zapewne mielibyśmy stąd ładne widoki. Ale dzięki temu stworzył się niesamowity klimat.
Tokarnia
Po przejściu ok 2,5 km w końcu wkraczamy do lasu, a gęste chmury od wiosennych liści przybrały zielonkawy odcień, co wprowadza trochę tajemniczości do wędrówki. Brakuje tylko leszego, który wyłoniłby się zza buków i przypomniał, kto tu rządzi.
Dalej wędrujemy grzbietowym odcinkiem przez przepiękny bukowy las. Pierwszy przystanek postanawiamy zrobić w wiacie z murowanym grillem. Szkoda, że drewno obok wiatki jest mokre, bo moglibyśmy rozpalić niewielki ogień ogrzewając wychłodzone dłonie. Musi nam tym razem wystarczyć palnik z gazem i gorąca woda, którą wykorzystujemy do zrobienia gorącej herbaty i budyniu. Na osłodę zajadamy rogaliki francuskie. Gdy czujemy, że zaczynamy się wychładzać, ruszamy dalej w kierunku Tokarni.
Przed samą Tokarnią zaczyna padać, wiec zarzucamy poncza. Na szczycie robimy tylko zdjęcie i ruszamy dalej.
Jednak zejście z Tokarni do Przybyszowa, to prawdziwy koszmar. Nie możemy złapać przyczepności na błocie i momentami zamiast twardo stąpać po podłożu, ześlizgujemy się, ale w tym przypadku jest to wygodniejsze i bezpieczniejsze. Po kilkunastu minutach opady w końcu ustają, chmury unoszą do góry, a my możemy podziwiać piękną okolicę.
Schodzimy powoli kilka razy tracąc równowagę, ale na
szczęście obywa się bez wywrotki. Powinni wprowadzić nową dyscyplinę olimpijską
– taniec na błocie. Kto wie, może mielibyśmy szanse na medal.
Przybyszów
W samym Przybyszowie znajduje się Chata w Przybyszowie, gdzie można się przespać. Dzisiaj tam nie zaglądamy, tylko przechodzimy przez wieś brodząc w błocie, a znalezienie chociaż skrawka twardego podłoża graniczy z cudem.
Zaraz za Przybyszowem spotykamy Artura, który również idzie GSB, ale bardziej ambitnie, bo chce przejść szlak w 10-12 dni. Po 10 min rozmowy robimy wspólne zdjęcie, po czym każdy rusza w kierunku swojej kropki.
Przechodzimy przez polany w towarzystwie ładnych widoków, a gdy wchodzimy do lasu w zacienionych miejscach pojawiają się kałuże i błotniste fragmenty. Chyba przyzwyczajamy się do błota, bo nie robi ono już tak dużego wrażenia, jak na początku. W oddali dostrzegamy kolejnego wędrowca. Pan Andrzej to kolejna dziś osoba spotkana na szlaku, która idzie GSB. Rozmawia nam się miło, oczywiście robimy wspólne zdjęcia i ruszamy dalej.
Tokarnia
Zwiększamy tempo marszu, bo chcemy zdążyć do apteki przed zamknięciem, a wychodzi, że powinniśmy dotrzeć na miejsce tuż przed zamknięciem.
Po drodze mijamy wychodnie. Gdy zbliżamy się na skraj lasu w oddali słyszymy pomrukiwania burzy. To nie jest dobry znak, gdyż przed nami Wahalowski Wierch, a jest on z każdej strony odsłonięty. Wychodząc z lasu widzimy, że mamy do pokonania spory odcinek na otwartej przestrzeni, by dostać się na wierzchołek. Nie jest to komfortowa sytuacja, tym bardziej, że poza pomrukiwaniami zaczynają pojawiać się grzmoty, a cała sinogranatowa otchłań przemieszcza się w naszym kierunku.
W tej chwili nie ma czasu na kalkulacje. Przyspieszamy, a po kolejnym gromie już biegniemy, co jakiś czas spoglądając na niebo. Na szczęście orientację w terenie ułatwiają powbijane tyczki i nie musimy zastanawiać się, czy przypadkiem nie zeszliśmy ze szlaku. To chyba jakieś złe moce, ale co się dziwić przecież Wahalowski ma 666 m wysokości. Przed samym szczytem zarzucamy poncza, bo zaczyna padać. Już nie biegniemy, bo dotychczasowa przebieżka z kilkukilogramowymi plecakami wyssała trochę energii. Na Wahalowskim Wierchu mijamy 400 km Głównego Szlaku Beskidzkiego. Szybko robimy zdjęcie i czym prędzej maszerujemy w stronę lasu.
Gdy docieramy do jego granicy, czujemy się o wiele bezpieczniej. Zerkamy na dystans, jaki przebyliśmy i jesteśmy w szoku, gdyż ostatnie 2,8 km pokonaliśmy w niecałe 20 min. Od razu widać, że adrenalina zadziałała. Ledwo co mijamy pierwsze drzewa, a deszcz rozkręca się na dobre dorzucając mały bonus w postaci gradu, ale na szczęście burza ucichła. Nie zwracamy uwagi na błoto czy kałuże, kroczymy przed siebie i już doskonale wiemy skąd wzięła się nazwa Beskid Błotniski.
Nawałnica przechodzi jeszcze przed Komańczą. Opad ustępuje, a zza chmur wychodzi słońce.
Komańcza
Po drodze zachodzimy jeszcze do Leśnej Willi po pieczątki i schodzimy do wsi. Dziś na nocleg wybraliśmy K85. Przemiłe przywitanie. Ledwo się umyliśmy, a już jesteśmy wołani na super obiad. Na deser otrzymujemy ciasto. Okazuje się, że właściciele: Ania i Darek zrobili to o czym większość marzy, czyli rzucili wszystko i przenieśli się w Bieszczady czyt. Beskid Niski. Są bardzo pomocni wędrowcom po GSB, nie zostawią Was w potrzebie. Dodatkowo wspierają GOPR BIESZCZADY- opłata za nocleg z co dziesiątej osoby z GSB zasila konto GOPRu. Są to kolejne anioły na szlaku i z całego serca ich polecamy! Dziękujemy i Gorąco Was pozdrawiamy!
Jeszcze dobrze się nie rozpakowaliśmy, a już siedzimy wspólnie z kolejną dwójką wędrowców w jadalni. Mija kilka godzin, a my dalej tak siedzimy i rozmawiamy. Ostatnią atrakcją dnia jest karmienie małych kózek, które Ania z Darkiem przygarnęli i odratowali. Po całej akcji wszyscy razem ponownie zasiadamy przy stole i kontynuujemy pogawędkę. Kończymy po 22 i kładziemy się spać. Ten dzień zostanie z nami na długo.
GSB dzień 16 - mapa etapu
Poniżej zamieszczamy mapę etapu z 16 dnia na GSB i serdecznie zapraszamy na film (LINK)